Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła...
Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła - byłoby mądre, przemyślane życie, zawsze kierujące się rozsądkiem. Ale gdzie miejsce na wzloty i upadki? Byłoby mądrze, ale i nudno. Przeżyłam na tym świecie sporo lat. Mając teraz czas na przemyślenia, doszłam do wniosku, że tylko czynne życie, jest istnieniem spełnionym.
Moje dzieciństwo i młodość przypadły na lata końca okupacji i tzw. komuny. Nie odczuwałam bardzo tej szarości, gdyż miałam dobrych rodziców, którzy mimo trudnych warunków materialnych, starali się żebyśmy ja i moi bracia nie odczuwali biedy, chociaż robiono wszystko, żeby w kraju było każdemu "po równo". Lubiłam się uczyć. Nauka przychodziła mi łatwo, miałam więc czas na zajęcia pozalekcyjne. Wykorzystywałam je w zespole recytatorskim, a potem tanecznym. Po skończonej edukacji podjęłam pracę, po roku wyszłam za mąż, a po kolejnych dwóch urodziłam córkę. Zostałam na dwa lata w domu, żeby moja mała "wywinęła się" z pieluch. W tym czasie moja mama przeszła na rentę i zajęła się moją córką. Odetchnęłam z ulgą i powróciłam do pracy. Po trzynastu latach urodził się synek, ale zatrudniłam panią do opieki nad dzieckiem i zaraz po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy. w ten sposób upłynęło prawie trzydzieści lat. Powiedziałam sobie stop. Przyszedł czas na refleksję. Dzieci dorosłe, każde na swoim, czas na odpoczynek. Lecz los jakby zawziął się na mnie. Ciężko zachorowałam. Okazało się, że mam gościec postępujący i to od razu IV stopnia. Poruszałam się z trudem, zżerała mnie gorączka, stawy uległy deformacji. To były straszne chwile - pogodna i energiczna, nagle stałam się kaleką i przez chwilę ponurakiem. Po kilku miesiącach przyszła refleksja - jeśli muszę "pokochać ból", muszę przestawić myślenie i postępowanie na inny tor. Po śmierci męża, mając dwoje dzieci, zostałam właściwie sama. Fizycznie coraz słabsza postanowiłam starać się o miejsce w DPS-ie.
Nic nikomu nie mówiąc złożyłam wszystkie potrzebne dokumenty w MOPS-ie i po kilku miesiącach, zostawiając mieszkanie synowi przeniosłam się tutaj gdzie jestem.
Początki były trudne - znalazłam się przecież w zupełnie innym świecie - ludzi starych, schorowanych i często całkiem apatycznych. Nie mogłam się zaadaptować. Nakazałam sobie jednak spokój. Dokładnie się rozejrzałam, pojęłam zasady panujące w domu, a ponieważ jest tutaj intensywna terapia zajęciowa, z marszu włączyłam się w ruch.
Odetchnęłam - znalazłam coś dla siebie. Wystarczyło tylko chcieć. Ograniczona ruchowo, mam jeszcze głos i mogę utrzymać w ręku pióro. Pracuję jak potrafię, czasem jestem nawet zmęczona, ale zadowolona, że mimo choroby nie zgnuśniałam, że jeszcze potrafię zrobić coś pożytecznego dla siebie i dla innych.
Jestem pogodzona z losem. Zawsze cieszę się z odwiedzin rodziny i znajomych - ale zdaję sobie sprawę, że to jest moja "Ostatnia przystań".
"Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła" - mądre słowa, ale przyszłości nie da się przewidzieć. Teraz, będąc ciągle wśród ludzi widzę, że takich jak ja, którzy nie poddają się chorobie i trudnościom codziennego życia jest bardzo wielu. Oczywiście niektórzy żyją jakby w odrętwieniu, bez zainteresowań, ale wielu z nas wspiera się wzajemnie, dzielimy się doświadczeniami, wiedzą z długich lat naszego życia. Tak mija nam czas bez większych wstrząsów.
Krystyna Wilczek